Od kilku lat drastycznie wzrastają ceny żywności. Coraz więcej ludzi jest nękanych widmem głodu. Świat wkrótce osiągnie 7 mld mieszkańców. Tymczasem nie wzrasta produkcja a kataklizmy pogodowe niszczą uprawy. Ten problem został przeanalizowany przez specjalistów z firmy Wealth Solutions.
Zeszłotygodniowa przecena na rynkach surowców energetycznych i metali pociągnęła za sobą również spadki towarów rolnych. Czy jeżeli wyprzedaż ropy naftowej czy miedzi potrwa dłużej wówczas kukurydza, soja i pszenica także stanieją?
Ceny surowców przemysłowych wpływają na ceny towarów rolnych w dwojaki sposób. Po pierwsze wszystkie surowce należą do jednej klasy aktywów (tzw. commodities). Wiele instytucji finansowych oferuje swoim klientom produkty indeksowe, które automatycznie lokują ich środki pomiędzy wszystkie najważniejsze surowce. Dlatego wyprzedaż na rynku metali szlachetnych, ropy czy miedzi często pociąga za sobą likwidacje inwestycji w surowcowe indeksy. To w krótkim terminie może doprowadzić do spadku cen surowców rolnych – z taką sytuacji mieliśmy do czynienia w zeszłym tygodniu.
Druga zależność ma charakter bardziej długoterminowy. Najważniejsze surowce rolne są w pewnym sensie substytutem ropy naftowej. Im ta jest droższa, tym bardziej opłaca się uprawiać rośliny służące do produkcji biopaliw. W efekcie mniej jest areałów pod uprawy do celów spożywczych. Wielkość zbiorów przeznaczanych na biopaliwa w Stanach Zjednoczonych, które przez dziesięciolecia pełniły rolę globalnego spichlerza, od 2000 roku wzrosła ośmiokrotnie. W zeszłym roku już jedna trzecia zebranych plonów zbóż została zamieniona na etanol.
Spadek cen w ostatnich dniach uczynił produkcję biopaliw nieco mniej opłacalną. Jednak nie przeceniałbym tego faktu. Cena w pobliżu 100 dolarów za baryłkę cały czas zachęca farmerów do przeorientowywania upraw na biopaliwa. Ropa musiałaby stanieć jeszcze o co najmniej 20-30 dolarów, by zatrzymać ten trend.
Spekulacyjni inwestorzy ani droga ropa nie są jednak główną przyczyną wzrostów cen surowców rolnych i żywności w ostatnich latach. Zasadniczym problemem jest brak nowej ziemi pod uprawy i wyczerpywanie możliwości zwiększania plonów. Przykładowo w Japonii od 16 lat wydajność upraw (ryżu) już się nie poprawia. W Stanach Zjednoczonych jest nieco lepiej, ale tempo wzrostu wydajności jest dwukrotnie niższe niż jeszcze 20 lat temu. Tymczasem co roku rolnicy muszą wykarmić 80 milionów ludzi więcej. Do tego zmienia się dieta przeciętnego mieszkańca Ziemi. Coraz bogatsi obywatele krajów rozwijających się chcieliby zwiększać w niej udział spożywanego mięsa, przez co część ziem trzeba przeznaczać na pasze dla zwierząt.
Zawiodły za to próby zwiększania plonów poprzez system irygacji. Arabia Saudyjska, dzięki olbrzymim inwestycjom w irygacje w latach 80-tych, osiągnęła żywnościową samowystarczalność. Jednak niestety tylko na dwadzieścia lat, gdyż okazało się, że podziemne wody, które wykorzystywano do nawadniania upraw nie mają charakteru zasobów odnawialnych i są już na wykończeniu. Od kilku lat produkcja pszenicy w tym kraju spada i niedługo wszystkie zboża znów trzeba będzie importować. Podobną „bańkę wodną” zafundowały sobie Syria i Irak, gdzie produkcja zbóż także zaczęła ostatnio spadać. Ocenia się, że podobny problem może mieć jeszcze 16 innych państw.
Szansą na fundamentalną zamianę na rynku towarów rolnych jest zwiększenie wydajności rolnictwa w krajach, w których gospodarstwa rolne są bardzo rozdrobnione takich jak Indie, Pakistan, Bangladesz czy Chiny. Ponieważ jednak wiązałoby się to z drastycznym spadkiem zatrudnienia w rolnictwie i przejściowo wysokim bezrobociem, władze skłonne są raczej opóźniać ten proces niż go przyspieszać. W najbliższych latach nie spodziewałbym się więc tu jakiegoś większego postępu. Jeśli nie doświadczymy jakiegoś technologicznego przełomu w rolnictwie, towary rolne będą dalej drożały.
Maciej Bitner, Główny Ekonomista Wealth Solutions