Ceny złota biją rekordy. Ekonomiści zastanawiają się, kiedy nastąpi zatrzymanie tej hossy. Istnieje wiele czynników, które powodują ucieczkę do aktywów bezpiecznych, czyli złota a także srebra. Polityka luzowania ilościowego, osłabienie dolara, rosnąca inflacja, spadek wyprzedaży rezerw przez banki to główne czynniki stymulujące popyt na kruszce. Więcej na ten temat opowie specjalista z firmy Wealth Solutions.
Złoto od tygodnia zmaga się z poziomem 1500 dolarów za uncję. W poniedziałek w środku dnia przekroczyło już nawet 1518 dolarów, jednak zaraz potem osunęło się z powrotem poniżej 1500. Czy fundamenty dają podstawy do utrzymania się wzrostów cen?
Słabnący dolar amerykański, niedawne obniżenie perspektywy ratingu Stanów Zjednoczonych oraz perspektywa rychłego oficjalnego bankructwa Grecji pozytywnie wpływają na nastroje na rynku metali szlachetnych. Fala wzrostów z początku tygodnia ma też związek ze spekulacjami dotyczącymi utworzenia przez Chiny specjalnego funduszu, który miałby inwestować środki pochodzące z rezerw walutowych w kruszce i surowce energetyczne. Złotu niewątpliwie pomagało też srebro, które pobiło dwa dni temu rekord wszech czasów z 1980, podnosząc go do 49,79 dolara za uncję.
Wymienione przed chwilą czynniki, choć niewątpliwie korzystnie wpływają na zainteresowanie inwestowaniem w metale szlachetne, nie mają wcale oczywistego przełożenia na fundamenty tego rynku. Ostrzeżenie, którego udzieliła agencja Standard & Poor’s amerykańskiemu rządowi jest mocno spóźnione i nie przynosi żadnej nowej informacji o stanie finansów publicznych Stanów Zjednoczonych. Nie od dziś wiadomo, że Amerykanie mają ogromny deficyt budżetowy, którego załatanie będzie w najbliższych latach wymagało wiele wysiłku. Choć sytuacja niewątpliwie jest poważna, to widmo bankructwa amerykańskiego rządu jest wciąż bardzo odległe. Obniżenie ratingu rzeczywiście by je zwiększyło, ale sama perspektywa obniżenia jest tylko potwierdzeniem tego, co już i tak wszyscy wiedzą.
Większe znaczenie przywiązywałbym do informacji o rychłym bankructwie Grecji. Nie będzie ono na pewno odebrane jako dobra wiadomość dla europejskiej waluty. Pociągnie za sobą napięcia w europejskim systemie bankowym oraz przywróci spekulacje na temat ewentualnego rozpadu strefy euro. Główna alternatywa wobec słabnącego dolara straci na prestiżu i zapewne także na wartości. Naturalne więc, że oczekuje się wzrostu zainteresowania innymi lokatami kapitału, szczególnie takim, które są odporne na problemy z wypłacalnością rządów. Złoto, które oczywiście zalicza się do tej grupy, także na tym skorzysta.
Czy przełoży się to na wzrost udziału złota w rezerwach walutowych krajów BRIC? Często wskazuje się, że dla krajów strefy euro udział ten przekracza 60%, a w USA nawet 70%, podczas gdy Indie mają jedynie 8% rezerw walutowych ulokowanych w kruszcu, Rosja 7%, zaś Chiny i Brazylia jedynie odpowiednio 2% i 0,5%. Nie wyciągałbym jednak z tego wniosku, że kraje rozwijające się będą próbowały dogonić kraje rozwinięte pod względem posiadanych rezerw złota.
Przede wszystkim kraje strefy euro i USA posiadają złoto, które jest pozostałością częściowej wymienialności walut na kruszec, która obowiązywała po obu stronach Atlantyku do 1971 roku. Trudno więc z sensem mówić o jakimś udziale złota w rezerwach walutowych, zwłaszcza w odniesieniu do krajów, które ani tych rezerw specjalnie nie posiadają ani ich nie potrzebują (ze względu na rozmiary swoich gospodarek i płynne kursy swoich walut).
Poza tym rezerwy walutowe, jeżeli mają w ogóle do odegrania we współczesnych gospodarkach jakąkolwiek rolę, muszą być cały czas w gotowości do użycia. Do obrony waluty krajowej przed gwałtownym załamaniem nie nadają się środki zainwestowane w niepłynne instrumenty. W krytycznej chwili rząd potrzebuje dolarów lub euro, a nie akcji, nieruchomości bądź złota. Choć tamte instrumenty mogą być bardziej dochodowe niż obligacje, to z punku widzenia zarządzania rezerwami istotniejsza jest pewność, że 100 mld dolarów ulokowanych w papiery amerykańskiego rządu można bez przeszkód szybko zamienić na gotówkę. Próba zaś sprzedaży złota wartości 100 mld dolarów wywołałaby kilkudziesięcioprocentową przecenę na rynku kruszcu, przez co kraj pozyskałby znacznie mniej gotówki, niż początkowo zakładano.
Dlaczego więc banki krajów rozwijających się od 2007 zwiększają swoje rezerwy złota? Najprawdopodobniej chcą po prostu zarobić na drożejących kruszcach. Złoto jest dopuszczane jako element strategii zarządzania rezerwami i działy odpowiedzialne za to w bankach chcą pochwalić się dobrymi wynikami. Na razie takie inwestycje były dla banków opłacalne, ale trzeba pamiętać, że i one będą chciały kiedyś zrealizować zyski. W żadnym razie nie należy więc zakładać, że zakupy dokonywane przez ostatnie cztery lata to dopiero początek długofalowych przemian. Za jakiś czas, gdy ceny kruszcu wyhamują, sektor oficjalny ponownie zasili podaż.
Doniesienia medialne, które wsparły gorączkę złota, przynosząc inwestorom nowy rekord cenowy, stanowią jedynie część prawdy o tym rynku. Mało kto na przykład wie, że podaż złota także znajduje się na rekordowym poziomie. Nie chodzi przy tym o recykling złota, który oczywiście jest bardzo popularny ze względu na wysokie ceny kruszcu, lecz o wydobycie metalu w kopalniach. W zeszłym roku na powierzchni znalazło się dodatkowe 2689 ton złota. W tym roku prognozuje się wzrost o kolejne prawie 4%.
Wbrew obawom, że kopalnie skazane są na wydobycie coraz mniejszych ilości kruszcu, podaż dzięki wysokim cenom także przeżywa renesans. Pytanie tylko, jak zachowa się rynek, gdy zabraknie w końcu chętnych inwestorów. Koszy wydobycia są na tyle niskie, że kopalnie są w stanie produkować takie same ilości nawet przy cenie 900 dolarów za uncję. Spadek zainteresowania inwestorów, mimo kolejnych rekordów cenowych, widać wyraźnie w spadku aktywów funduszy ETF lokujących środki w fizyczny kruszec. W pierwszym kwartale tego roku skurczyły się o 56 ton. Inwestorzy są wyraźnie coraz mniej chętni do zwiększania swojego olbrzymiego zaangażowania i myślą o realizacji zysków.
Informacji źle wróżących cenie złota, którym trudniej jakoś jest przebić się do mediów nie brakuje. Od niedawna dostępne dane dotyczące popytu jubilerskiego netto w 2010 roku pokazały, że w USA i w Europie był on ujemny. Oznacza to, że więcej oddawano biżuterii do recyklingu niż nabywano nowej. Świadczy to dobitnie o tym, że popyt na wyroby jubilerskie nie wytrzymuje tak wysokiego poziomu cen. Wprawdzie można pocieszać się, że sytuacja w Indiach i w Chinach jest pod tym względem zupełnie inna. Ujemne realne stopy procentowe zachęcają do zakupów kruszców, które nie tracą na wartości tak jak słabo oprocentowane depozyty bankowe. Co jednak, gdy polityka monetarna zostanie w tych krajach wyraźnie zaostrzona, co stanie się zapewne jeszcze w tym roku?
Ewentualna korekta z tym związana, to dopiero przedsmak tego, jak zareaguje rynek złota na długo oczekiwane podwyżki stóp Fed. Przy obecnym poziomie emocji związanych z inwestycjami w złoto, hossę na dobre może dopiero zakończyć Ben Bernanke. Wskazówkę, kiedy to się stanie, można będzie być może usłyszeć na dzisiejszej konferencji po posiedzeniu Rezerwy Federalnej. Jeżeli komunikat będzie jastrzębi, wzrosty cen kruszców zostaną na jakiś czas zatrzymane. Z kolei zapowiedź trzeciej rundy polityki ilościowego łagodzenia (zakupu obligacji za wykreowane przez Fed pieniądze) skieruje złoto ku kolejnym rekordom.
Maciej Bitner, Główny Ekonomista Wealth Solutions
Słabnący dolar amerykański, niedawne obniżenie perspektywy ratingu Stanów Zjednoczonych oraz perspektywa rychłego oficjalnego bankructwa Grecji pozytywnie wpływają na nastroje na rynku metali szlachetnych. Fala wzrostów z początku tygodnia ma też związek ze spekulacjami dotyczącymi utworzenia przez Chiny specjalnego funduszu, który miałby inwestować środki pochodzące z rezerw walutowych w kruszce i surowce energetyczne. Złotu niewątpliwie pomagało też srebro, które pobiło dwa dni temu rekord wszech czasów z 1980, podnosząc go do 49,79 dolara za uncję.
Wymienione przed chwilą czynniki, choć niewątpliwie korzystnie wpływają na zainteresowanie inwestowaniem w metale szlachetne, nie mają wcale oczywistego przełożenia na fundamenty tego rynku. Ostrzeżenie, którego udzieliła agencja Standard & Poor’s amerykańskiemu rządowi jest mocno spóźnione i nie przynosi żadnej nowej informacji o stanie finansów publicznych Stanów Zjednoczonych. Nie od dziś wiadomo, że Amerykanie mają ogromny deficyt budżetowy, którego załatanie będzie w najbliższych latach wymagało wiele wysiłku. Choć sytuacja niewątpliwie jest poważna, to widmo bankructwa amerykańskiego rządu jest wciąż bardzo odległe. Obniżenie ratingu rzeczywiście by je zwiększyło, ale sama perspektywa obniżenia jest tylko potwierdzeniem tego, co już i tak wszyscy wiedzą.
Większe znaczenie przywiązywałbym do informacji o rychłym bankructwie Grecji. Nie będzie ono na pewno odebrane jako dobra wiadomość dla europejskiej waluty. Pociągnie za sobą napięcia w europejskim systemie bankowym oraz przywróci spekulacje na temat ewentualnego rozpadu strefy euro. Główna alternatywa wobec słabnącego dolara straci na prestiżu i zapewne także na wartości. Naturalne więc, że oczekuje się wzrostu zainteresowania innymi lokatami kapitału, szczególnie takim, które są odporne na problemy z wypłacalnością rządów. Złoto, które oczywiście zalicza się do tej grupy, także na tym skorzysta.
Czy przełoży się to na wzrost udziału złota w rezerwach walutowych krajów BRIC? Często wskazuje się, że dla krajów strefy euro udział ten przekracza 60%, a w USA nawet 70%, podczas gdy Indie mają jedynie 8% rezerw walutowych ulokowanych w kruszcu, Rosja 7%, zaś Chiny i Brazylia jedynie odpowiednio 2% i 0,5%. Nie wyciągałbym jednak z tego wniosku, że kraje rozwijające się będą próbowały dogonić kraje rozwinięte pod względem posiadanych rezerw złota.
Przede wszystkim kraje strefy euro i USA posiadają złoto, które jest pozostałością częściowej wymienialności walut na kruszec, która obowiązywała po obu stronach Atlantyku do 1971 roku. Trudno więc z sensem mówić o jakimś udziale złota w rezerwach walutowych, zwłaszcza w odniesieniu do krajów, które ani tych rezerw specjalnie nie posiadają ani ich nie potrzebują (ze względu na rozmiary swoich gospodarek i płynne kursy swoich walut).
Poza tym rezerwy walutowe, jeżeli mają w ogóle do odegrania we współczesnych gospodarkach jakąkolwiek rolę, muszą być cały czas w gotowości do użycia. Do obrony waluty krajowej przed gwałtownym załamaniem nie nadają się środki zainwestowane w niepłynne instrumenty. W krytycznej chwili rząd potrzebuje dolarów lub euro, a nie akcji, nieruchomości bądź złota. Choć tamte instrumenty mogą być bardziej dochodowe niż obligacje, to z punku widzenia zarządzania rezerwami istotniejsza jest pewność, że 100 mld dolarów ulokowanych w papiery amerykańskiego rządu można bez przeszkód szybko zamienić na gotówkę. Próba zaś sprzedaży złota wartości 100 mld dolarów wywołałaby kilkudziesięcioprocentową przecenę na rynku kruszcu, przez co kraj pozyskałby znacznie mniej gotówki, niż początkowo zakładano.
Dlaczego więc banki krajów rozwijających się od 2007 zwiększają swoje rezerwy złota? Najprawdopodobniej chcą po prostu zarobić na drożejących kruszcach. Złoto jest dopuszczane jako element strategii zarządzania rezerwami i działy odpowiedzialne za to w bankach chcą pochwalić się dobrymi wynikami. Na razie takie inwestycje były dla banków opłacalne, ale trzeba pamiętać, że i one będą chciały kiedyś zrealizować zyski. W żadnym razie nie należy więc zakładać, że zakupy dokonywane przez ostatnie cztery lata to dopiero początek długofalowych przemian. Za jakiś czas, gdy ceny kruszcu wyhamują, sektor oficjalny ponownie zasili podaż.
Doniesienia medialne, które wsparły gorączkę złota, przynosząc inwestorom nowy rekord cenowy, stanowią jedynie część prawdy o tym rynku. Mało kto na przykład wie, że podaż złota także znajduje się na rekordowym poziomie. Nie chodzi przy tym o recykling złota, który oczywiście jest bardzo popularny ze względu na wysokie ceny kruszcu, lecz o wydobycie metalu w kopalniach. W zeszłym roku na powierzchni znalazło się dodatkowe 2689 ton złota. W tym roku prognozuje się wzrost o kolejne prawie 4%.
Wbrew obawom, że kopalnie skazane są na wydobycie coraz mniejszych ilości kruszcu, podaż dzięki wysokim cenom także przeżywa renesans. Pytanie tylko, jak zachowa się rynek, gdy zabraknie w końcu chętnych inwestorów. Koszy wydobycia są na tyle niskie, że kopalnie są w stanie produkować takie same ilości nawet przy cenie 900 dolarów za uncję. Spadek zainteresowania inwestorów, mimo kolejnych rekordów cenowych, widać wyraźnie w spadku aktywów funduszy ETF lokujących środki w fizyczny kruszec. W pierwszym kwartale tego roku skurczyły się o 56 ton. Inwestorzy są wyraźnie coraz mniej chętni do zwiększania swojego olbrzymiego zaangażowania i myślą o realizacji zysków.
Informacji źle wróżących cenie złota, którym trudniej jakoś jest przebić się do mediów nie brakuje. Od niedawna dostępne dane dotyczące popytu jubilerskiego netto w 2010 roku pokazały, że w USA i w Europie był on ujemny. Oznacza to, że więcej oddawano biżuterii do recyklingu niż nabywano nowej. Świadczy to dobitnie o tym, że popyt na wyroby jubilerskie nie wytrzymuje tak wysokiego poziomu cen. Wprawdzie można pocieszać się, że sytuacja w Indiach i w Chinach jest pod tym względem zupełnie inna. Ujemne realne stopy procentowe zachęcają do zakupów kruszców, które nie tracą na wartości tak jak słabo oprocentowane depozyty bankowe. Co jednak, gdy polityka monetarna zostanie w tych krajach wyraźnie zaostrzona, co stanie się zapewne jeszcze w tym roku?
Ewentualna korekta z tym związana, to dopiero przedsmak tego, jak zareaguje rynek złota na długo oczekiwane podwyżki stóp Fed. Przy obecnym poziomie emocji związanych z inwestycjami w złoto, hossę na dobre może dopiero zakończyć Ben Bernanke. Wskazówkę, kiedy to się stanie, można będzie być może usłyszeć na dzisiejszej konferencji po posiedzeniu Rezerwy Federalnej. Jeżeli komunikat będzie jastrzębi, wzrosty cen kruszców zostaną na jakiś czas zatrzymane. Z kolei zapowiedź trzeciej rundy polityki ilościowego łagodzenia (zakupu obligacji za wykreowane przez Fed pieniądze) skieruje złoto ku kolejnym rekordom.
Maciej Bitner, Główny Ekonomista Wealth Solutions