Całe lato na czołowych parkietach giełdowych upłynęło pod znakiem
prawie niezachwianych wzrostów podsycanych tonami banknotów drukowanych
na masową skalę. Polityka kreowania papierkowego bogactwa po pęknięciu
bańki internetowej została już zdezawuowana przez ubiegłoroczny krach.
Jednak monetarni decydenci (zwłaszcza w USA) nadal przekonani są o jej
cudownym działaniu.
Przypomina to jednolite traktowanie syropem na przeziębienie chorych na grypę. Tymczasem pacjenci pomimo nadziei na ozdrowienie nijak nie mają się lepiej, co najwyżej nielicznym udziela się efekt placebo.
Ekonomiczne tyrady podczas szumnych gospodarczych zjazdów, szczytów i forów pełne są przeświadczeń o panowaniu recesji w najmniej szkodliwej wersji (na kształt litery V), która wedle pokutującej opinii ustępuje miejsca powracającej prosperity. Tworzenie poduszek bezpieczeństwa nadzianych farszem w postaci banknotów przyczyniło się do solidnego nadmuchania wycen aktywów tak jakbyśmy byli świadkami dojrzałej fazy ożywienia. Miedź po 6500 dolarów za tonę, ropa bliska 75 dol. za baryłkę, rynki południowoamerykańskie coraz bliższe historycznych szczytów sprzed 2 lat, napompowane waluty rynków wschodzących (akurat na złotym toczono całkiem inną, opcyjną rozgrywkę) - to dorobek pospiesznego odrabiania strat na załamaniu rynków kredytowych, poniesionych przez nieodpowiedzialnych finansowych gigantów. Powstaje pytanie: dokąd ten galop podąża, jeśli w najbliższych latach nie ma szans na powtórzenie tak dynamicznego cyklu rozwojowego jak miniony z lat 2003-2007?
Patrząc na coraz mniej pewne balansowanie wielu indeksów w okolicy rocznych szczytów po odrobieniu niemal połowy spadku z całej bessy, nasuwa się coraz więcej sceptycyzmu co do przyszłości. Trzeba przecież kiedyś wycofać się z tych wszystkich programów pomocowych, bo w przeciwnym razie za jakiś czas niczym w Zimbabwe za byle zakupy płacić się będzie naręczami nic niewartych dolarowych świstków. Najtrudniejsze od strony psychologicznej będzie odzwyczajenie obywateli od serwowanych dopłat (ratowanie upadłych samochodowych kolosów), połączone z odejściem od polityki zerowych stóp procentowych. Bardzo trzeźwo i rzeczowo wypowiada się o zakrawających na euforię nastrojach nowojorski ekonomista Nouriel Roubini. Jego daleko posunięte obawy odnośnie poprzedniej globalnej bańki na wszystkich klasach aktywów sprawdziły się, tyle że głos ten wraz z nielicznymi tego rodzaju zginęły pośród ogólnej histerii zakupów.
Zaczyna się nieśmiało przebąkiwać o nadmiernym optymizmie i niedoszacowaniu powagi obecnej recesji. Miejsce litery V zajmuje U (dłuższy okres stagnacji), co i tak byłoby niewielkim wymiarem kary wobec znanego z Japonii scenariusza na kształt L (ciągnąca się dekadami zapaść). W rozsądnym scenariuszu można założyć coś pomiędzy wzorem U a W - ten ostatni wróżyłby nadejście drugiego dna kryzysu po być może właśnie się kończącym przesadnym odreagowaniu karmionym nadziejami. Nadzieje niestety lubią umierać ostatnie i to w skali masowej niemal jednocześnie, moszcząc kolejne zarzewia krachu i paniki. To oznaczałoby powrót dość solidnych spadków na giełdach w perspektywie kilku kwartałów nawet gdyby końcówka roku miała wypaść pomyślnie.
Podsumowując, coraz bardziej się obawiam, że bardzo niewielu możnych i wpływowych próbuje zrobić w giełdowego „balona” bardzo wielu pospolitych, szarych i bez siły przebicia. Po raz kolejny. Co ciekawe, pamięć inwestorów jest na tyle krótka, że w ciągu zaledwie pół roku od kulminacji paniki i ledwie 2 lat od księżycowych rekordów hossy plan ten całkiem nieźle wypalił. Od przedwiośnia parkiety krajów rozwiniętych poszybowały o ponad 50 proc., a wschodzących nierzadko podwoiły swą wycenę. Jednakże niczym kłamstwo ma to krótkie nóżki i złość po zakończeniu drugiej odsłony globalnej giełdowej hucpy za publiczne pieniądze może być trudna do opanowania.
Jeśli fala frustracji społecznej uderzy w instytucje będące siedliskiem coraz powszechniej nienawidzonej finansjery, to poza wielkimi rozruchami nastąpi całkowity upadek zaufania do instytucji finansowych. Wówczas mogą się pojawić obrazki rodem z naturalistycznej XIX-wiecznej powieści Emila Zoli pt. „Germinal”, a trzecia z rzędu terapia polegająca na sypaniu pieniędzy z nieba skończy się śmiercią całego obecnego, dawno niewydolnego już systemu. Rachunek za beztroskę i błędy nieustannie się powiększa na kontach nas wszystkich w postaci eksplodującego i docelowo niespłacalnego długu.
Ekonomiczne tyrady podczas szumnych gospodarczych zjazdów, szczytów i forów pełne są przeświadczeń o panowaniu recesji w najmniej szkodliwej wersji (na kształt litery V), która wedle pokutującej opinii ustępuje miejsca powracającej prosperity. Tworzenie poduszek bezpieczeństwa nadzianych farszem w postaci banknotów przyczyniło się do solidnego nadmuchania wycen aktywów tak jakbyśmy byli świadkami dojrzałej fazy ożywienia. Miedź po 6500 dolarów za tonę, ropa bliska 75 dol. za baryłkę, rynki południowoamerykańskie coraz bliższe historycznych szczytów sprzed 2 lat, napompowane waluty rynków wschodzących (akurat na złotym toczono całkiem inną, opcyjną rozgrywkę) - to dorobek pospiesznego odrabiania strat na załamaniu rynków kredytowych, poniesionych przez nieodpowiedzialnych finansowych gigantów. Powstaje pytanie: dokąd ten galop podąża, jeśli w najbliższych latach nie ma szans na powtórzenie tak dynamicznego cyklu rozwojowego jak miniony z lat 2003-2007?
Patrząc na coraz mniej pewne balansowanie wielu indeksów w okolicy rocznych szczytów po odrobieniu niemal połowy spadku z całej bessy, nasuwa się coraz więcej sceptycyzmu co do przyszłości. Trzeba przecież kiedyś wycofać się z tych wszystkich programów pomocowych, bo w przeciwnym razie za jakiś czas niczym w Zimbabwe za byle zakupy płacić się będzie naręczami nic niewartych dolarowych świstków. Najtrudniejsze od strony psychologicznej będzie odzwyczajenie obywateli od serwowanych dopłat (ratowanie upadłych samochodowych kolosów), połączone z odejściem od polityki zerowych stóp procentowych. Bardzo trzeźwo i rzeczowo wypowiada się o zakrawających na euforię nastrojach nowojorski ekonomista Nouriel Roubini. Jego daleko posunięte obawy odnośnie poprzedniej globalnej bańki na wszystkich klasach aktywów sprawdziły się, tyle że głos ten wraz z nielicznymi tego rodzaju zginęły pośród ogólnej histerii zakupów.
Zaczyna się nieśmiało przebąkiwać o nadmiernym optymizmie i niedoszacowaniu powagi obecnej recesji. Miejsce litery V zajmuje U (dłuższy okres stagnacji), co i tak byłoby niewielkim wymiarem kary wobec znanego z Japonii scenariusza na kształt L (ciągnąca się dekadami zapaść). W rozsądnym scenariuszu można założyć coś pomiędzy wzorem U a W - ten ostatni wróżyłby nadejście drugiego dna kryzysu po być może właśnie się kończącym przesadnym odreagowaniu karmionym nadziejami. Nadzieje niestety lubią umierać ostatnie i to w skali masowej niemal jednocześnie, moszcząc kolejne zarzewia krachu i paniki. To oznaczałoby powrót dość solidnych spadków na giełdach w perspektywie kilku kwartałów nawet gdyby końcówka roku miała wypaść pomyślnie.
Podsumowując, coraz bardziej się obawiam, że bardzo niewielu możnych i wpływowych próbuje zrobić w giełdowego „balona” bardzo wielu pospolitych, szarych i bez siły przebicia. Po raz kolejny. Co ciekawe, pamięć inwestorów jest na tyle krótka, że w ciągu zaledwie pół roku od kulminacji paniki i ledwie 2 lat od księżycowych rekordów hossy plan ten całkiem nieźle wypalił. Od przedwiośnia parkiety krajów rozwiniętych poszybowały o ponad 50 proc., a wschodzących nierzadko podwoiły swą wycenę. Jednakże niczym kłamstwo ma to krótkie nóżki i złość po zakończeniu drugiej odsłony globalnej giełdowej hucpy za publiczne pieniądze może być trudna do opanowania.
Jeśli fala frustracji społecznej uderzy w instytucje będące siedliskiem coraz powszechniej nienawidzonej finansjery, to poza wielkimi rozruchami nastąpi całkowity upadek zaufania do instytucji finansowych. Wówczas mogą się pojawić obrazki rodem z naturalistycznej XIX-wiecznej powieści Emila Zoli pt. „Germinal”, a trzecia z rzędu terapia polegająca na sypaniu pieniędzy z nieba skończy się śmiercią całego obecnego, dawno niewydolnego już systemu. Rachunek za beztroskę i błędy nieustannie się powiększa na kontach nas wszystkich w postaci eksplodującego i docelowo niespłacalnego długu.