Od listopada 2008 r. złoto znajduje się w trendzie
wzrostowym. W okresie trzech miesięcy jego cena wzrosła o ponad 1/5. Dziś za
uncję trojańską kruszcu trzeba płacić ok. 180 dolarów więcej, niż w połowie
listopada. W tym czasie indeks amerykańskiej giełdy S&P500 stracił 15 proc.,
tyle też spadł indeks cen towarów Reuters/Jefferies CRB.
O gorączce złota
świadczyć może również zaangażowanie funduszy inwestujących w złoto, notowanych
na giełdach (ETFs). Największy z nich SPDR Gold Shares posiada już 853,37 ton
złota o wartości 24,8 mld dolarów, co odpowiada 1/3 dochodów budżetowych naszego
kraju. Przypomnijmy, jeszcze w grudniu w skarbcu tego funduszu znajdowało się
770 ton czystego złota.
Złoto może osiągnąć szczyt na poziomie 2 tysięcy
dolarów za uncję, uważa Eric Sprott, zarządzający aktywami wartości 4,5 mld
dolarów w Sprott Asset Management Inc w Toronto.
Do świadomości coraz
większej ilości ludzi dochodzi nieuchronność nawet kilkuletniego kryzysu. Termin
„safe heaven” należy w ostatnich miesiącach do najczęściej używanych przez
analityków piszących o złocie. I nie bez powodu, gdyż w wolnym tłumaczeniu
oznacza on „bezpieczną przystań”. A takiej szukają nie tylko żeglujący po morzu,
kiedy szaleje sztorm. Dziś taka nawałnica przetacza się po rynkach finansowych,
niszcząc gospodarki na całym świecie oraz rujnując dorobek życia milionów ludzi.
Zadajemy sobie pytanie: co pokaże ten i przyszłe miesiące, lata? Należy
zaznaczyć, że magiczny kruszec drożeje już od ośmiu lat. Zawsze też zdawał
egzamin „na piątkę podczas kryzysów, jakie nawiedzały świat.
Tak też jest
obecnie. Nic więc dziwnego, że coraz więcej ludzi dostrzega w złocie bezpieczną
przystań, pozwalającą im przeczekać trudne czasy, które mogą być kiedyś
określane mianem Wielkiej Depresji II.